Polskie Australian Open: gorączka wtorkowej nocy

Polskie Australian Open: gorączka wtorkowej nocy

Polskie Australian Open: gorączka wtorkowej nocy

 

Agnieszka Radwańska najwyraźniej czyta Tenis Love. Zagrała tak, jak sugerowaliśmy w zapowiedzi. Rozbiła Wiktorię Azarenkę 6-1 5-7 6-0.

Nie dmuchaliśmy balona, pomni wszystkich wcześniejszych spotkań Radwańskiej z Azarenką, ale znaki na niebie i ziemi wskazywały, że tym razem to może być inny mecz. Najpierw odpadła Serena Williams, potem odpadła Maria Szarapowa. Potem Stanislas Wawrinka zebrał w sobie tyle sportowej złości, żeby w końcu wyrwać pięciosetówkę Djokoviciowi. Potem w Piotrze i Pawle w Sky Tower wieczorem zabrakło ciemnego chleba (może nie tylko ja robiłam zapasy na noc z tenisem).

Komentatorzy tenisa byli raczej zgodni – potrzeba cudu. I tak cud nastąpił, w postaci cudownej gry 24-latki z Krakowa. Od pierwszych akcji Agnieszka Radwańska realizowała taktykę rozrzucania Białorusinki po korcie oraz zmian tempa i rytmu. Azarenka wydawała się zszokowana takim oporem, a raczej taką agresją, i reagowała bardzo powoli. To była mentalna gra, podobnie jak z Muguruzą. Początek spotkania ustawił jego przyszłość. Azarenka musiała poczuć presję, więc psuła. Oczywiście, kilka prezentów przyszło z drugiej strony siatki w samą porę, ale nie wolno odbierać głównej zasługi Polce. Bo to ona ten mecz wygrała, a nie rywalka przegrała.

Wiktoria rozluźniła się przy stanie 1-6 2-3*. Wtedy nie miała nic do stracenia, zaczęła trafiać bomby w kort. Odrobiła przełamanie. Agnieszka w drugim secie grała za dużo na środek. Szczególnie widoczny był też ten drugi serwis, osiągający nawet zabójcze prędkości rzędu 100 km/h (i wcale świetnie nie plasowany, ot tak, w środek kara). Azarenka zabijała te piłki bez litości. Właściwie, jeśli można się do czegokolwiek przyczepić w tym meczu ze strony Radwańskiej, to tylko do podania. Poza kilkoma serwami po linii, podanie było wyjątkowo wolne. Agę ratowała czujna obrona po returnach.

Kiedy Białorusinka zdobyła wyrównującą partię, wydawało się, że skończy się jak zawsze. Przypomnijmy, w Brisbane w 2012r. Radwańska również wygrała pierwszego seta 6-1. W niczym jej to nie pomogło.

Tutaj jednak Polka zagrała koncert w decydującej partii. Zagraniczni fani tenisa żartowali na forach, że Aga tak bardzo chciała dołożyć seta do zera, że puściła drugą partię. Może powiedzmy w ten sposób: było dużo hot-shotów. Niewykluczone, że któreś z tych zagrań (tylko które?) znów będzie nominowane do najlepszej akcji WTA sezonu.

„Ciężko jest opracowywać taktykę przeciw zawodnikom kompletnym, którzy potrafią odegrać wszystko. Starałam się nie grać na środek, tylko podejść do tego agresywnie. To ona była pod presją” – mówiła krakowianka na konferencji prasowej. – „Na pewno trudno mi było wrócić w trzecim secie. Miałam szanse, żeby to skończyć w dwóch, więc przewaga mentalna była po jej stronie. Zaczęłyśmy od długich gemów. Na szczęście w ich końcówkach udało mi się wykonać spektakularne uderzenia i to był początek pozytywnej energii dla mnie. Wystarczyło iść z tym wiatrem”.

Taki mecz przypominał dwa inne z kariery Radwańskiej. Pierwszy, to juniorski finał Wimbledonu w 2005 roku. Tamten turniej cieszył się bardzo silną obsadą. Do półfinałów doszły rozstawione najwyżej Azarenka i Agnes Szavay (Węgierka osiagnęła top 15 jako seniorka, jednak przedwcześnie skończyła karierę z powodu chronicznej kontuzji). Obie były uwielbiane przez międzynarodową społeczność za mocną grę i typowane do zostania gwiazdami przyszłości – zresztą, jak czas pokazał, słusznie.

Dwie pozostałe półfinalistki były nierozstawione: Agnieszka Radwańska i Tamira Paszek z Austrii. To właśnie one pokonały wyżej notowane rywalki. Oczywiście, Paszek gra mocniej od Radwańskiej, w dodatku to ona wygrała z Azarenką. Wtedy to Paszek zdaniem fanów i ekspertów miała zostać następną wielką gwiazdą. Ale dzięki dobroci Polsatu Sport, który ten mecz transmitował, zobaczyliśmy Agnieszkę z dziecinną buzią i loczkami, która wiązała Paszek nogi w supeł, przewracała ją po dropszotach, a w efekcie doprowadziła do płaczu. Od tamtej chwili Radwańska zyskała sławę jako ta, która eksponuje jednowymiarowość i braki techniczne mocno bijących tenisistek, nad którymi zachwyca się świat.

Kolejnym momentem wielkiej chwały było pokonanie Marii Szarapowej w US Open 2007. Rosjanka broniła tytułu, brała udział w wielkiej kampanii reklamowej w tym turnieju. Polka była nastolatką, dopiero przebijającą się w seniorskim tenisie. Ten mecz przypominał spotkanie z Azarenką – również pod względem rywalki rzucającej wszystko na szalę w drugim secie i Polki opanowującej sytuację w trzecim. Tata Jurij Szarapow nie wysiedział do końca i wyszedł z trybun w połowie trzeciej partii. Maria posyłała dramatyczne spojrzenia w stronę pustego krzesełka.

Tu dochodzimy do drażliwego punktu, bowiem po takim sukcesie w US Open z Agi zeszło powietrze i łatwo dała się ograć Izraelce Shahar Peer. Teraz przed nią półfinał z równie świetnie grającą jak Polka Dominiką Cibulkovą. Na pewno Radwańskiej nie trzeba podawać recepty na rozpędzoną Słowaczkę. Pamiętamy ten rower w finale w Sydney. Jeśli Agnieszka utrzyma poziom z meczu z Azarenką, o wynik można być spokojnym. Ale co, jeśli nie prześpi nocy i poczuje presję? Mieliśmy to już w zeszłorocznym Wimbledonie. Albo jeśli zlekceważy rywalkę? Mieliśmy to w finale w Stanford, gdzie Radwańska orgywała Cibulkovą, póki nie straciła koncentracji w drugim secie, a potem gdy prowadziła z przełamaniem w trzecim. Z wypowiedzi na konferencji prasowym wynika, że krakowianka jest świadoma tych zagrożeń i postara się ich uniknąć.

Niektóre polskie media już przyznały Adze tytuł awansem. To niedobrze, bo jeśli powinie się jej noga z Cibulkovą, niedzielni fani wyleją na nią największe w historii wiadro frustracji („bo skoro wygrała z Azarenką to jest murowaną faworytką” – taki zawód zaboli kibica bardziej niż Wimbledon).

Na razie jednak delektujmy się wiktorią nad Wiktorią. Jeśli ktoś nie oglądał meczu, tu jest prawie całość (niestety, ktoś nie wrzucił czwartej części):

Z późniejszej fazy meczu warto zobaczyć ten punkcik (ten jeden balon na środek pomińmy milczeniem i skupmy się na genialnej obronie 😉 ):

Do półfinału gry podwójnej awansowali Łukasz Kubot i Robert Lindstedt. Polak i Szwed wygrali z Michaiłem Jużnym i Maksem Mirnym 6-4 5-7 6-2. Jest to drugi wielkoszlemowy półfinał Kubota. Poprzednio nasz tenisista osiągnął tę fazę w 2009 roku w parze z Oliverem Marachem.

Rywale w walce o finał są przedni: Francuzi Michael Llodra i Nicolas Mahut. Ale Kubot i Lindstedt to też dobra para, która będzie miała swoje szanse.

Jeśli ktoś ma wątpliwości, czy tenis ma w Polsce przyszłość, powinen sięgnąć do drabinki juniorów. Kamil Majchrzak zabłysnął brązowym medalem w mistrzostwach Europy, potem wygrał deblowy US Open i singlowy mocny turniej Eddie Herr. A teraz zagra w ćwierćfinale singla i półfinale debla Australian Open.

W singlu pokonał Australijczyka Marca Polmansa, 6-3 6-3. Teraz zagra z jego rodakiem, Bradley’em Mousley’em. Ten tenisista zasłynął z przegranej 0-6 0-6 z Szarapową na treningu w ubiegłym sezonie, ale od tamtego czasu gra lepiej i ten ćwierćfinał nie zanosi się na spacerek.

W deblu w parze z Australijczykiem Omarem Jasiką, Kamil wygrał z rozstawionymi z 1. Amerykanami Stefanem Kozlovem (tak, tym samym, który świetnie grał przeciwko Przysiężnemu w Newport) i Michaelem Mmohem 6-2 5-7 [10-8]. Kolejni przeciwnicy to Francuzi Quentin Halys i Johan Sebastien Tatlot, również czołowi juniorzy świata (rozstawieni z 3).

Program gier:

Mecz Agnieszki Radwańskiej z Dominiką Cibulkovą powinien się zacząć na korcie centralnym ok. 5 rano naszego czasu, Kubot zagra ok. 2.30 na Margaret Court Arena. Majchrzak rozpoczyna już o 1 na korcie numer 3 w singlu, a potem przenosi się na kort 6, gdzie zagra debla (po skończeniu się trzech singlowych juniorskich pojedynków).

Inne artykuły:

About